MUSIC

niedziela, 19 czerwca 2016

czarna rozkosz - episode II

Znajdywałam się tuż przed blokiem, nie wiedząc co począć. Wiedziałam, że niewiele byłam w stanie w takiej sytuacji zdziałać, a jedyną osobą, której mogłam w takiej sytuacji zaufać – była Kim. Momentalnie wzdrygnęłam się i spostrzegłam, iż dreszcze okrywały całe moje ciało, i nie byłam do końca pewna czy to z powodu nocnego mrozu, czy może z powodu roztrzęsienia emocjonalnego. Niespokojnie zaczęłam przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu telefonu, a kiedy go znalazłam, czym prędzej wybrałam numer do mulatki.

– Ki-kim? – wydukałam rozdygotanym z nadmiaru emocji głosem.
– Chris? – zapytała niepewnie. – Chris? Chris, co się dzieje? – dopytywała, z każdą sekundą będąc coraz bardziej zaniepokojoną.
– Pomóż mi... – szepnęłam ledwie słyszalnie, nerwowo przyciskając telefon do policzka.
– Gdzie jesteś?
– Na ulicy... – dopowiedziałam, momentalnie biorąc głęboki wdech. Byłam zestresowana i nie potrafiłam do końca pojąć tego, co się właśnie działo. Rzeczywistość do mnie nie trafiała.
– Dokładniej, Chris! – usłyszałam w słuchawce donośny głos kobiety. Można było stwierdzić, iż była mocno zirytowana.
– Mów gdzie ty jesteś – stwierdziłam na tyle stanowczo, na ile potrafiłam w danej sytuacji.
– No, przed klubem.
– To zaraz będę – nie czekając ani chwili dłużej, rozłączyłam się.

Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie, dalej ciągnąc za sobą zieloną walizkę. Dławiłam się potokiem łez, jednocześnie przypominając sobie każdą zaistniałą w moim życiu sytuację. Z bezsilności opadłam na beton, ukrywając twarz w dłoniach. Łkałam. Szlochałam, nie mogąc przestać. Jednakże, ku własnemu nieoczekiwaniu, po chwili poczułam przepływ niewielkiej siły. Niby niewielkiej, ale wciąż wystarczającej na tyle by wstać. Rozglądnęłam się dookoła i ujęłam w dłoń walizkę. Następnie zaczęłam iść w wyznaczonym kierunku, momentami pociągając nosem.

Nie wiedziałam ile tak szłam, lecz unosząc wzrok znad bruku, przyuważyłam smugę stojącą przy bordowym budynku. Przetarłam powieki zewnętrzną stroną dłoni, a następnie wytężyłam wzrok, próbując złapać ostrość obrazu.

– Kim! – krzyknęłam, zaczynając biec w kierunku dziewczyny.
– Chris! – dobiegła, przytulając mnie z całych sił. – Co się stało? – zapytała, niepewnie głaszcząc mnie po czubku głowy.
– A jak my-myślisz? – mówiłam, ledwo wyłapując powietrze.
– Ten dupek ci coś zrobił? – odsunęła mnie od siebie, próbując przebadać moją twarz w poszukiwaniu jakichś śladów ataku ze strony Lucasa.
– Mogę u ciebie przenocować?
– Chwila – zastanowiła się na moment. – On cię wywalił z mieszkania?!
– Nie, to ja wyszłam – wskazałam na niedaleko stojącą walizkę. – Proszę cię. Ja tam nie wrócę.
– Ech, co mam zrobić? Muszę ci pomóc, nie zostawię cię tak – zamyśliła się na chwilkę. – Chodź – delikatnie się uśmiechnęła, i z kolei ujmując w dłoń moją walizkę, ruszyła w kierunku mostu. Przez moment stałam w osłupieniu, jednak po chwili dogoniłam dziewczynę i dorównałam jej tempa.

– Przepraszam... – szepnęłam, przerywając niezręczną ciszę.
– Za co?
– Za problemy – spuściłam delikatnie głowę.
– Jakie znowu problemy?
– No bo tak wchodzę w twoje życie z brudnymi buciorami. Tak nagle...
– Od czego ma się przyjaciół? – uśmiechnęła się i w geście pocieszenia poklepała mnie po ramieniu.
– Ale i tak, źle mi z tym.
– A tam, daj spokój – zaśmiała się cicho, posyłając mi swój pokrzepiający uśmiech.

Po upływie około dwudziestu minut drogi znalazłyśmy się pod wysokim, dosyć obszernym budynkiem. Stanęłam obok przyjaciółki, czekając aż wbije potrzebny do wejścia kod, a następnie otworzyłam drzwi i weszłam do wnętrza obiektu. Wchodząc do środka budowli, biło chłodem. Ściany były pokryte trawertynem, a podłoga jasnymi kafelkami. Analizując obiekty, poczułam nieprzyjemny napływ chłodu. Nałożyłam dłonie na ramiona, trąc je, aby oddać ciału choć odrobinę ciepła.

– Co jak co, ale mogliby włączyć wam ogrzewanie – burknęłam, idąc obok brunetki.
– Najpierw to się z nimi dogadaj – przewróciła oczami i następnie podeszła do jedynej w okolicy windy.
– Nimi?
– No wiesz, zarządcą bloku i jego przydupasami.
– Aż tak źle? – spojrzałam na nią ze zdumieniem.
– A nawet gorzej – odparła i trzymając moją walizkę, weszła do windy. Nie czekając, zrobiłam krok w przód, znajdując się obok zielonookiej dziewczyny.

Czas mijał nieubłaganie długo. Dojechać na siedemnaste piętro, jak się okazało, to też nie lada wyczyn. Jechałyśmy windą z siedem, może osiem minut, a co dopiero wybrać się na to piętro idąc schodami.

Kim wyszła z windy jako pierwsza, z kolei nie przystając szła dalej długim, szerokim holem. Zatrzymała się pod jednymi z ciemnobrązowych drzwi, na których widniał numer siedemset dziewięćdziesiąt jeden i nie pukając, weszła do środka. Kim niedawno się przeprowadziła, stąd nawet nie wiedziałam gdzie mieszkała. Jakoś nie było okazji, aby wybrać się w odwiedziny.

– Idziesz? – usłyszałam donośny głos dziewczyny, który dochodził już z wnętrza mieszkania.
– A, tak – odpowiedziałam, wręcz natychmiastowo idąc wzdłuż ściany.

Dążąc do celu nie zauważyłam postaci wychodzącej zza zakrętu, przez co niefortunnie zderzyliśmy się. Upadłam na tyłek, czując jak przeszywał mnie nieziemski ból wędrujący wzdłuż kręgosłupa. Spojrzałam przed siebie, mknąc wzrokiem ku górze. Przede mną stał mężczyzna o schludnie ułożonych, złocistych blond włosach. Jego miodowe oczy spoglądały na mnie z niedowierzaniem i skruchą, a przylegająca, granatowa koszulka lekko podwinęła się do góry, odsłaniając kawałek ciała.
– Przepraszam – wyciągnął dłoń w moim kierunku, w geście poratowania.
– Ach, nie, to ja powinnam przepraszać – uśmiechnęłam się blado, kładąc swoją dłoń na tej jego. Następnie przy pomocy lnianowłosego towarzysza wstałam z zimnych jak lód kafelek.

– Nataniel! – echem obiły się pewne kapryśne nawoływania jakiejś kobiety. – Chodź tu!
– Zaraz przyjdę, przestań krzyczeć.
– Nie zaraz, tylko teraz! – słysząc ten głos, ciarki przeszły po moich, owianych już chłodem, plecach.
– Przepraszam jeszcze raz – spojrzał na mnie z wyraźnym smutkiem. Kilka sekund później umknęły mi lokowane blond włosy i szyderczy uśmiech widniejący na twarzy kobiety.
– Niezłą masz dziewczynę – szepnęłam, śmiejąc się pod nosem.

Weszłam do wnętrza apartamentu przyjaciółki, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Przebywawszy w przedpokoju, mojej uwadze nie umknęła pewna ciemnowłosa kobieta, siedząca na kanapie w salonie. Trzeba było przyznać, iż pierwszym co przykuwało w niej uwagę były czarne niczym smoła ślepia. Mało masywne ciało zaś zostało zakryte niedługą, bladozieloną sukienką, przyjemnie dla oka komponując się z jasną cerą.

– Znamy się? – zapytała nieprzekonana.
– Nie wydaje mi się – w odpowiedzi prychnęła. Nie wyglądała na osobę, która lubiłaby zawierać nowe znajomości.
– W takim razie nie wydaje mi się abyśmy musiały się poznawać – podkreśliła słowo "nie sądzę" w dość charakterystyczny sposób.
– Lou, daj spokój. Nie bądź taka cięta – przekonywała Kim, jednak bez większych rezultatów.
– Co ona tutaj robi?
Nie no, naprawdę? Traktowała mnie jak jakiegoś wyrzutka społeczeństwa! Aż od środka się we mnie gotowało, jednakże nie chciałam, wręcz nie mogłam dać po sobie poznać, że tak łatwo można było mnie sprowokować.
– Może zostać tutaj na jedną noc? – na twarzy Kim zagościł nieproszony grymas. Widać było po minie Lou, że nie spodobał jej się ten pomysł.
– Słucham? – wstała jak poparzona, ciągnąc mulatkę w kierunku kuchni. Oparłam się o zieloną ścianę, starając się przysłuchać w dyskretny sposób rozmowie.
– Ona tutaj nie zostanie.
– Ale...
– Powiedziałam, że ona tutaj nie zostanie.
– Lou...
– Skończyłam.
– Jedna noc.
– Nie.
– Proszę cię, Lou.
– Chyba śnisz.

I to co jako ostatnie byłam w stanie usłyszeć, to trzaśnięcie drzwiami. Usiadłam czym prędzej na kanapie, nie dając przybliżyć do siebie podejrzeń, że mogłabym podsłuchiwać tą rozmowę.

– Połóż się na kanapie – szepnęła, gasząc światło.
– Jak to?
– Śpij. Dobranoc – powiedziała, i nie oczekując na moją odpowiedź, zamknęła bezszelestnie drzwi. Ostatnim co słyszałam, to z czasem już niesłyszalne kroki.

Położyłam się na plecach, zastanawiając nad zaistniałym dniem. Czułam, że jutro wszystko mogło nabierać nieprzyjemnego obrotu spraw, jednakże również nie chciałam się tym zbyt długo zamartwiać. Stwierdziłam, że to, co będzie miało się wydarzyć, to się wydarzy. Bez sensu było gdybać. Tak więc obróciłam się na lewy bok, przymykając oczy. Z czasem zapadłam w błogi sen.





Szablon wykonała Domi L