MUSIC

wtorek, 15 listopada 2016

Czarna Rozkosz - Episode VI

*Perspektywa Christine*


   Czując, iż kolejna seria łez wypływa spod mych powiek, zastanawiałam się bardzo solidnie. Powracałam myślami do najmniejszych skrawków przeszłości, pytając się w duchu o własne błędy. Co robiłam źle? Jak okropna byłam, że ludzie wykorzystywali każdą okazję, żeby uciec ode mnie? Naprawdę byłam, aż w takim stopniu nieznośna? A może inaczej - zbyt naiwna?  
Im dłużej brnęłam myślami w przeróżne sytuacje, tym bardziej czułam się bezsilna. Odnosiłam wrażenie, iż nic nie mogłam zdziałać. Wszystko to, co stać się miało, stało się. Wszystko to, co stać się ma, stanie się. Niczego nie zmienię, szyk wydarzeń jest już ustawiony. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, by wytłumaczyć swe żałosne dotychczasowe błędy.
- Już wszystko dobrze? - do mych uszu wtargnął głos, który przywrócił mnie do racjonalnego i teraźniejszego myślenia. Odepchnęłam mężczyznę resztkami sił, aby chwilę później wbiec do obszernego budynku. W przysłowiowym locie ujęłam w dłonie torbę i wtargnęłam, niczym tabun rozpędzonych koni, na nad wyraz wąski przedpokój. Wytarłam knykciem, zasychające już na policzkach krople łez, uprzednio pociągając beztrosko nosem. Kucnęłam lekko osłabiona, zakładając na stopy szpilki, w których wróciłam z przysłowiowego spotkania, inaczej małej imprezy. Przyśpieszając tempa, narzuciłam na barki skórzaną, czarną kurtkę, przy okazji unosząc torbę ku górze. Zamknęłam prędko za swoją osobą drzwi i wraz z szybkim tempem, zaczęłam kierować się w stronę przystanku autobusowego. Będąc u celu, stanęłam przy starszej kobiecie, zerkając kątem oka na zegarek, który miała owinięty wokół nadgarstka. Westchnęłam cicho, próbując wyrównać oddech. Pozostały dwie minuty do przyjazdu autobusu, na całe szczęście.
   Kiedy już wyczekiwany pojazd przystanął, weszłam do jego wnętrza. Zapłaciłam za bilet, by chwilę później zająć jedno z niewielu wolnych miejsc. Nałożyłam nogę na nogę, wykorzystując okazję do obserwacji ludzi. Zazwyczaj tego nie robiłam, lecz nieoczekiwanie postanowiłam, iż wypadało by tak uczynić. Choć raz, na jakiś czas nie zaszkodzi, a wręcz pomoże.
Młoda kobieta o lokowanych, ciemnych włosach, siedziała tuż obok mnie, pod samym oknem. Rozmawiała przez telefon, prowadząc donośną konwersację. Nie skupiałam się na jej rozmowie, lecz przez tak głośno wypowiadane przez nią słowa, było aż trudno nie usłyszeć niektórych zdań. Jednak w mej pamięci, najbardziej utkwił moment."Lucas, do cholery! Jadę do pracy! Idź na te próby i nie zawracaj mi, kurwa teraz głowy!" Szczerze mówiąc, to zaskoczył mnie dany moment. Faktycznie, mogłam sobie wmawiać, iż wielu jest Lucas'ów na świecie, ale raczej już nie tak wielu uczestniczy w próbach - zapewne zespołu, ani nie mieszka w pobliżu. Tak samo jak przez moment zapomniałam o dotychczasowych sprawach, ciążących na mojej głowie, tak samo szybko one powróciły. Los jest tak łaskawy, że zawsze Ci pomoże i nigdy nie kopnie w dupe, nastawiając na najcięższe chwile. - Tak, wyczuj tą ironię.
- Mogła by się Pani przesunąć? - usłyszałam milutki głos, który skierowany był autentycznie do mnie. Obróciłam nogi w bok, aby dać dostęp do przejścia nieznajomej mi kobiecie. Nie mogłam uwierzyć w fakt, że wszystko co złe, nie odstępuje mi na krok. To było na prawdę uciążliwe.
   Wysiadłam z autobusu, ustanawiając sobie nowy cel, którym było biuro mojej pracy. Wypuściłam powietrze z niebywałym świstem, pchając drzwi przed siebie. Przywitałam się z pracownikami, którzy mieli poranną zmianę. Zaparzyłam sobie kawę, co dziwne, mocniejszą niż zazwyczaj. Stwierdziłam, że muszę się bardziej przebudzić. Uniosłam filiżankę i ruszyłam do pomieszczenia, w którym pracowałam, i które dzieliłam z kilkoma współpracownikami. Okazało się, iż jeszcze nikogo nie było. Zajęłam własne, stałe stanowisko, uprzątając papiery, które odłożyłam na bok. Odpaliłam laptopa, intuicyjnie zerkając w róg monitora, gdzie godzina wskazywała ósmą dwadzieścia dwie. Uniosłam zaskoczona brwi, orientując się, że przybyłam dwie godziny przed czasem.
- Najwyżej zostanę dziś dłużej. - mruknęłam, przewracając gałkami ocznymi. Upiłam łyk gorącej cieczy, wchodząc w pocztę. Zauważyłam parę zleceń, a wśród nich niespodziewaną wiadomość.

Nadawca: Anonim
Treść:
Witaj, Christine.
Dawno się nie kontaktowaliśmy, co? Chciałbym prosić o wykonanie zlecenia, na przetłumaczenie treści kontraktu. Mam nadzieję, że dobrze wykonasz swoją robotę, a co najważniejsze - na czas. (upływa jutro, po 23:59)
Mam ogromną nadzieję, że Twojej niesolidnej pracy, bądź nie wykonania tłumaczenia w terminie, nie będę musiał zgłosić Twojemu szefowi. 
Pozdrawiam bardzo, ale to bardzo cieplutko,
Dobrze znany Ci Lucas. 
*załącznik*

- Czy to jakiś, kurwa, żart? - wybałuszyłam oczy ze zdziwienia, kompletnie nie dowierzając. - To jakaś kpina, tak? - zaczęłam śmiać się nerwowo, postukując koniuszkami palców o wyszlifowane drewno. Specjalnie złożył zlecenie do mnie, aby wypierdolić mnie na bruk. Wiedział, że nie wyrobię się czasowo. Nie dość mu? I tak zamienił moje ostatnie lata w piekło.


niedziela, 10 lipca 2016

LBA


Także zostałam nominowana przez Frucie Muuucie do LBA, za co chcę bardzo serdecznie podziękować :D

1. Czy zamierzasz napisać kiedyś własną książkę? 

Nie raz, nie dwa o tym myślałam. Jeżeli miałabym wystarczająco dobry pomysł, to dlaczego miałabym nie spróbować? Jeżeli napisałabym książkę i stwierdziłabym, że jest przynajmniej dobra, to zapewne po głębokich przemyśleniach starałabym się wyprowadzić ją na światło dzienne.

2. Jakie jest Twoje największe marzenie?

Nie mam największego marzenia. Mam ich kilka, ale sądzę, że są one na równi. Jednak wymienię takie najbardziej realistyczne, a zarazem przyszłościowe. 
Chciałabym w przyszłości założyć zdrową, mało liczną, w sprzyjających warunkach rodzinę. Kochający, ufny, nie zdradzający mnie mąż i maks. dwójka wspaniałych dzieci. Chciałabym ustatkować się. Znaleźć dobrze płatną pracę. W normalnych warunkach dom, mieszkanie.  Zapewne tandetne, oklepane wyobrażenie, ale za to ile szczęścia może mi to dać w przyszłości.
No i oczywiście są takie tam marzonka, dla niektórych pewnie absurdalne, ale wolę je zostawić dla siebie :)

3. Należysz do jakiegoś fandomu? Jeśli tak, to do jakiego?

BVBArmy, A.R.M.Y, EXO-L, BBC

4. Twoja ulubiona książka? 

Nie mam. Przeczytałam wiele książek, ale trudno jest mi wybrać jakąś najciekawszą.

5. Co Cię motywuje do pisania? 

Komentarze, one przede wszystkim. Gdybym miała pisać opowiadania tylko dla siebie, to nie uwieczniałabym ich na blogu. Jednak jeśli je dodaję, to chcę wiedzieć czy ktoś czyta moje wypociny i czy go to interesuje. Taka szczera opinia bardzo pomaga.
Nie ukrywam, że motywują mnie również jakieś wydarzenia z życia, filmy, książki, bądź inne opowiadania, a nawet muzyka.

6. Dlaczego założyłaś bloga?

Chciałam sprawdzić czy nadaję się do takiej roli. Roli, w której odgrywam autora. Czytając niejedno opowiadanie, chciałam być tak samo dostrzegana przez czytelników, jak i oni dostrzegali na prawdę niesamowicie uzdolnionego autora. Po prostu im zazdrościłam. Wiedziałam, że piszę dobrze, ale twierdziłam, że są lepsi ode mnie. Założyłam pierwszego bloga, który okazał się niewypałem. Następnie drugiego, który podobnie poległ. Teraz mam trzeciego i nie odnoszę wrażenia porażki. To mnie cieszy.

7. Jaką postać z książki/filmu przywróciłabyś z powrotem do życia?

Hmm.. bardzo ciężkie pytanie. Czytałam tyle książek, oglądałam wiele filmów, ale w danej chwili nie przychodzi mi nikt szczególny do głowy. 

8. Wierzysz w przyjaźń damsko-męską? 

Na początku owszem. Są sobie przyjaciele, wspierają się. Ale prędzej czy później jedno z nich się przynajmniej zauroczy w danej osobie. Przeważnie tak było, jest i będzie. 
Chyba, że to homoseksualista, to inna sprawa. 
(Nie miałam na celu nikogo obrażać)

9. Wolisz czytać książki czy oglądać filmy? 

I to i to sprawia mi przyjemność. Jednak jeśli muszę wybierać, to postrzegam opcję książki
Dlaczego? Dlatego, że bardziej pobudza moją wyobraźnię, dzięki czemu łatwiej jest mi pisać opowiadania.

10. Kim chciałabyś zostać w przyszłości? 

Planuję wylecieć na studia za granicę i tam starać się o wykształcenie na tłumacza. Jeżeli zdecydowałabym się na pozostanie w tamtym kraju, to na pewno byłby to dobry zawód. Jeśli jednak chciałabym wrócić do ojczyzny, to zapewne również uzyskałabym posadę.
Co tu więcej dodać? Dobry zawód, jeśli chodzi o takie warunki.

11.  Miałaś kiedykolwiek styczność z czymś, co wydawało Ci się zjawiskiem nadprzyrodzonym?

Nie, choć wiele o tym słyszałam. Nawet w moim otoczeniu. 

Moje Nominacje:

~ Domi L
~ Susan Black
~ Raimei Osaka
~ Julka Amour

Moje Pytania:

1. Na jakie pytanie w życiu najbardziej chciałabyś znać odpowiedź? 
2. Dlaczego piszesz właśnie o takiej tematyce bloga, a nie innej?
3. Czym się zazwyczaj inspirujesz? 
4. Jakie jest najzabawniejsze wspomnienie z dzieciństwa, które utkwiło Ci w pamięci?
5. Jaki tytuł nosi uwielbiana przez Ciebie książka, bądź film?
6. Ulubiona postać fikcyjna?
7. Twój ulubiony zespół, bądź wokalista?
8. Gatunek muzyki, w którym najczęściej gustujesz? Masz jakąś związaną z nim historię, dlaczego akurat takie brzmienie muzyczne, a nie inne?
9. Do czego dążysz w życiu?
10. Co się dla Ciebie najbardziej liczy w życiu? 
11. Masz wzór, osobę, która Cię inspiruje?
12. Byłaś kiedykolwiek za granicą? Jeśli tak, to gdzie?
13. Trenujesz jakiś sport regularnie? Jeśli tak, to jaki?

piątek, 8 lipca 2016

Czarna Rozkosz - Episode V

    Uchyliłam powieki, dotykając opuszkami palców skroni. Usiadłam na progu łóżka, zauważając rozmazaną smugę. Przecierałam kilkukrotnie powieki, aż odzyskałam prawowitą ostrość wzroku. Moje tęczówki błądziły wśród ubarwionych ścian. Na jednej z nich, a mianowicie szarej, poprzyklejane były przeróżne plakaty zespołów. Praktycznie połowy z nich nie kojarzyłam. - Jednak nie znam tak wiele zespołów, jak mi się wydawało. - pomyślałam. Siedząc na łóżku, miałam zamiar wstać, ale nieoczekiwanie zauważyłam mroczki przed oczami.
- Co jest.. - mruknęłam. Zauważyłam, że jest niebywale ciemno. Okna spowite były ciemnymi zasłonami. Z trudem wstałam i podeszłam do jednego z okien. Odsłoniłam żaluzje, rozkoszując się światłem dziennym. Widok był niesamowity. Domyśliłam się, że niebywale, dużych rozmiarów dom znajduje się na niewysokim wzgórzu. W dole widniała piaszczysta plaża, a niedaleko niej istniało burzliwe morze. Słońce górowało nad pięknym krajobrazem. Widząc ten widok, uśmiechnęłam się pod nosem. Spoglądnęłam na ścianę z plakatami, zauważając niedaleko stojącą, czarno-białą gitarę elektryczną, wraz z wzmacniaczem. W moich myślach zakłębiło się wspomnienie instrumentu Lucasa. Na samą myśl, po moim ciele przeszedł dreszcz. Podeszłam, kucając przed nią. Opuszkami palców błądziłam wzdłuż strun. Przeniosłam swój wzrok nad siebie. Za gitarą stała dużych rozmiarów, biała, lakierowana szafa. Prostopadle do niej biurko, a w nim, wysunięta jedna z szuflad. Zerknęłam do wnętrza półeczki, zauważając niedokładnie przykryte, granatowe pudełko. Ściągnęłam delikatnie przykrywkę, zauważając w środku pudełka zdjęcie. Zawahałam się, ale ciekawość wygrała. Na fotografii przedstawione były dwie postacie. Najprawdopodobniej Kastiel w przeszłości, zanim pofarbował włosy. - Czyli wcześniej był brunetem. - łączyłam fakty. Obok niego stała wysoka szatynka, o dużych, błękitnych oczach. Oniemiałam. - To jego dziewczyna? - dociekałam. Odłożyłam zdjęcie na miejsce, zostawiając wszystko w należytym porządku. - Skoro to jego dziewczyna, to raczej nie powinno mnie tu być. - karciłam siebie w myślach. 

   Przeszłam po szorstkim, czarnym dywanie, idąc w stronę ciemnobrązowych drzwi. Powoli je otworzyłam. Wyszłam przed nie, rozglądając się na boki. Drzwi od pokoju były praktycznie na przeciwko schodów. Na obie strony ciągnął się długi korytarz. Wychyliłam się przez barierki, próbując spostrzec parter, ale niedoczekanie. Cały widok zakrywały mi schody. Kawałkiem stopy dotknęłam schodka, po chwili spoczywając na nim całą stopą. Każdy kolejny pokonywałam z niemałą trudnością, starając się schodzić jak najciszej. Będąc na dole, zatrzymałam się. Obserwowałam otoczenie. Na przeciw schodów, znajdowały się drzwi główne. Po ich lewej stronie salon, a po prawej kuchnia. To wszystko było jednym, ogromnym pomieszczeniem, w którym znajdowały się dwie powierzchnie. Spokojnym tempem ruszyłam w kierunku salonu. Na samym środku widniał puchaty, czarny dywan, a na nim, wąska, podłużna ława wykonana z modrzewia. Na przeciw niej, na ścianie w odcieniu cafellate, powieszony był czarny telewizor, a wokół niego wiele obrazów. Wytężyłam wzrok, aby przyjrzeć im się z oddali. Większość fotografii przedstawiała Kastiela z dzieciństwa, w towarzystwie, zapewne rodziców. Usłyszałam mamrotanie, wzdrygnęłam się. Momentalnie próbowałam znaleźć źródło odgłosów. Podeszłam bliżej, idąc w kierunku telewizora, na przeciw którego stała ława, a za nią znajdowała się ciemnobrązowa sofa, a na ukos od niej, po obu stronach widniały, w tym samym odcieniu fotele. Nachyliłam się nad kanapą. Spostrzegłam na niej leżącego Kastiela. Odchyliłam usta, aby coś powiedzieć, ale w porę się uciszyłam, ponieważ zauważyłam, że śpi. Uśmiechnęłam się na ten widok. Zwinięty w kulkę, otulony białym kocem. 

   Postanowiłam, że przygotuję śniadanie, w ramach podziękowania za nocowanie. Odsunęłam się od sofy i przemierzając spory kawałek, trochę pustego wnętrza, znalazłam się w kuchni. Podeszłam do szarej lodówki i wyciągnęłam z niej składniki, potrzebne do jajecznicy. Wszystko odłożyłam na jednym z jasnych blatów, ciągnących się wzdłuż ściany, w odcieniu podobnego, do kawy zmieszanej z mlekiem.  Postawiłam na wysepce kuchennej dwie granatowe szklanki, do których wsypałam po jednej łyżeczce kawy. Nie wiedząc ile i z czym pije ziarnistą ciecz Kastiel, miałam nadzieję, że mu zasmakuje. Wstawiłam czajnik wraz z wodą, a w między czasie zabrałam się za przygotowywanie posiłku. Słysząc kroki, odwróciłam się zaskoczona w stronę słyszanego dźwięku. Za mną stał Kastiel, ledwo przytomny, opierający się o wyspę kuchenną. Przecierał powieki, co chwila ziewając. 
- Obudziłam Cię? - zapytałam nieśmiało.
- Nie. - odparł, spoglądając na mnie. - Jeszcze się nie przebrałaś? - spojrzał na mnie, z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Faktycznie. Odziana byłam we wczorajsze ubrania. 
- Jak widać. - oznajmiłam beznamiętnym głosem i nałożyłam na oba talerze równą porcję. 
- Dlaczego robisz śniadanie? - zapytał, popijając łyk kawy. Ledwo się nie zadławił. 
- Nie lubisz takiej? - skrzywiłam się, pomijając wcześniejsze pytanie.
-  Po prostu za gorzka. - podszedł do lodówki i wyciągnął z jednej z bocznych półek mleko. Udał się w kierunku blatu i wlał sporą ilość napoju do naczynia. Odłożył produkt z powrotem na miejsce, biorąc łyk, z zawartości kubka. - Lepiej. - szepnął, oblizując usta. - To dlaczego robisz śniadanie? 
- Myślałam, że przynajmniej tak mogę się odwdzięczyć za.. - nie dokończyłam, ponieważ mi przerwano. 
- Na prawdę? - podszedł do mnie, obejmując w talii. Automatycznie się wzdrygnęłam. - Dla mnie to czysta przyjemność, dzielić dom z nie najgorszą płcią żeńską. - nie widziałam jego twarzy, ale byłam prawie pewna, że uśmiecha się na swój charakterystyczny sposób. Przypominając sobie o dziewczynie ze zdjęcia, odepchnęłam go i sięgnęłam po jeden z talerzy. Usiadłam na jednym z ciemnych taboretów. Kastiel nic nie mówiąc, zrobił to samo. Oparłam łokieć o podłoże wyspy kuchennej, a bok głowy ułożyłam na zaciśniętej dłoni. Zaczęłam wbijać widelec w jedzenie, wolnymi ruchami wkładając je do ust. W powietrzu wisiała napięta atmosfera. Jakiś czas później mężczyzna odsunął taboret, a następnie zszedł na panele. Włożył naczynie do zmywarki i udał się na piętro. Zauważając, praktycznie czysty talerz, uśmiechnęłam się w duchu. Niedługo po tym, dokończyłam posiłek i udałam się do mojego tymczasowego pokoju.

   Podeszłam do stojącej obok łóżka, zielonej walizki i ułożyłam ją na ziemi. Odpięłam zamek i uchyliłam skrawek twardego materiału. Przebierając we wnętrzu walizki, wyjęłam z niej bordową bieliznę, granatowy, krótki sweterek z długim rękawem, czarną, niedługą rozkloszowaną spódniczkę i ciemne zakolanówki oraz kosmetyczkę. Ze spuszczoną głową opuściłam pomieszczenie. - Może za gwałtownie zareagowałam, przy tamtej sytuacji w kuchni? - dręczyły mnie myśli. - Nie! Zasłużył sobie! Obmacuje mnie, choć nie ma prawa! Na dodatek ma dziewczynę! - skarciłam swój wewnętrzny głos.  Jak mogłam w ogóle dopuścić do siebie takie myśli. Zdezorientowana potrząsnęłam głową. Stanęłam przed drzwiami do łazienki i już miałam złapać za klamkę, kiedy zostałam uprzedzona. W tamtej chwili, drzwi otworzyły się z nagłą prędkością, zderzając się z moją twarzą. Upadłam na podłogę, czując piekący ból w okolicach nosa.
- Nic Ci nie jest?! - podbiegł do mnie i kucnął przede mną. Zauważyłam w jego szarych, jak popiół tęczówkach, przebłysk zdziwienia i.. troski? - Dziewczyno za dużo sobie wyobrażasz! Świat nie musi kręcić się zawsze w okół Ciebie! - oburzyłam się, na własną osobę. Musiało mi się przewidzieć. Przecież każdy w takiej sytuacji zapytałby się czy wszystko w porządku, to normalne.
- Nic nadzwyczajnego się nie stało. - odpowiedziałam oschle, zauważając na mojej, jeszcze wczorajszej sukience mokre plamy. Powędrowałam wzrokiem przed siebie, wodząc nim ku górze. Kastiel kucał przede mną, w samych bordowych szortach, bez żadnej koszulki. Rozproszone krople wody, spływały po jego nagim, genialnie wyrzeźbionym torsie. Czerwone włosy przybrały ciemniejszą barwę, niż zazwyczaj. Mokre, roztrzepane na przeróżne strony świata. Niekontrolowanie się zaczerwieniłam.
- Halo! Chris! - zaczął nawoływać, pstrykając palcami prosto przed moją twarzą.
- T-tak? - zawahałam się, zatrzymując wzrok na panelach.
- Ja wiem, że jestem pociągający, ale nie musisz się aż tak czerwienić, na piękny widok Twego króla. - zaśmiał się.
- Chciałbyś. - rzuciłam chłodnym tonem, uderzając go lekko w bark. - Za bardzo pogrążasz się w marzeniach. Już nawet mylisz je z rzeczywistością. - szepnęłam, podniosłam stertę porozrzucanych ubrań i weszłam do toalety. Pierwsze co, to zakluczyłam się od środka. Jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Zmazałam rozmazany od wczorajszego wieczoru makijaż, a waciki wyrzuciłam do małego śmietnika, stojącego pod wiszącą umywalką. Mogłabym siedzieć w tym pomieszczeniu godzinami. Biel okrywała całe to pomieszczenie, z elementami czerni. Od ścian biło delikatnym chłodem, a zarazem oczekiwanym spokojem. Odkręciłam korek, zatkałam przepływ rur i pozwoliłam wodzie zapełnić pełną objętość ciemnej, narożnej wanny. Zrzuciłam z siebie ubrania. Z entuzjazmem wskoczyłam do wanny, po chwili zakręcając wodę. Nalałam wiele żelu, mieszając go z cieczą. Powstała piękna, biała piana. Zanurzyłam się na kilka sekund, zamaczając głowę. Nalałam na ręce odrobinę szamponu, wcierając go w włosy. Spłukałam niewielką ilość piany. Nie minęło wiele czasu, a położyłam się wygodnie w wannie. Po godzinnej, odprężającej kąpieli, wyciągnęłam zatyczkę z wanny, pozwalając wodzie spłynąć do kanalizacji. Przeciągnęłam się, stanęłam przed lustrem i sięgnęłam po różowy, puchaty ręcznik. Wytarłam nim ciało, nawilżyłam je balsamem i nałożyłam na siebie wcześniej wybrane ubrania. Wytarłam włosy w ręcznik i rozczesałam szczotką. Zebrałam z różnych zakątków łazienki własne rzeczy i opuściłam pomieszczenie. Podeszłam do zsypu na odzież, wrzuciłam do niej swoje brudne ubrania i wróciłam do pokoju. Otworzyłam ciemnobrązowe drzwi, zauważając leżącego na łóżku Kastiela. Osłupiałam. On zauważając moją obecność uśmiechnął się złośliwie i przymknął powieki.
- Mogę chyba jeszcze przebywać we własnym pokoju, prawda? - zapytał z rozpoznawalną drwiną w głosie.
- Ależ oczywiście. - odpowiedziałam z kpiną. Podeszłam do stojącej niedaleko łóżka walizki, kucnęłam przed nią i schowałam do niej czarną kosmetyczkę. Kastiel podniósł się do pozycji siedzącej, spoczywając na progu łóżka tak, że jego kolano, delikatnie stykało się z moimi plecami. Na dotkniętym miejscu, a dokładniej wzdłuż kręgosłupa, przeszedł nieoczekiwany dreszcz. Mocno się wzdrygnęłam, co nawet ślepy by zauważył.
- Co jest? - zapytał zdziwiony.
- Nic. - odparłam i usiadłam obok niego. - Grasz?- wskazałam na stojącą w rogu gitarę.
- Tak. - mimowolnie się uśmiechnął. - Mamy z Lysandrem, Natanielem i Lucasem zespół. Nikt Ci nie mówił? - zapytał, z malującym się na twarzy zdziwieniem.
- Lucasem? - przełknęłam głośno ślinę. Fakt. Wspominał coś o jakimś zespole, ale nigdy więcej nic na ten temat nie mówił. Stwierdziłam, że nie będę się wtrącać. Szczerze mówiąc, to nie za bardzo mnie to wtedy interesowało.
- Znasz go?
- Można tak powiedzieć. - syknęłam, poprzez zaciśnięte zęby.
- Skąd go znasz? - dopytywał.
- Czy to takie ważne?! - warknęłam w odpowiedzi. Gwałtownie wstałam, otworzyłam drzwi i z niekontrolowaną siłą je zamknęłam. Zeszłam na parter. Wchodząc do salonu, zauważyłam leżące na ławie czerwone pudełko papierosów, nie spojrzałam na nazwę, tylko bez wahania zabrałam je ze stołu. Wyszłam na taras i oparłam się przedramionami o balustradę. Drżącymi dłońmi wyciągnęłam jedną nikotynę z opakowania, następnie drugą i trzecią, a po pięciu skończyłam liczyć. Wypalałam to tak szybko, że ledwo zdążyłam się zorientować, że skończyła mi się zawartość opakowania.

*Perspektywa Kastiela*

- Czy to takie ważne?! - krzyknęła i z głośnym trzaśnięciem drzwiami, opuściła pomieszczenie. Zaniepokoiłem się. Wiedziałem, że Lucas, to nie mógł być zwykły znajomy. Gdyby tak było, to nie reagowałaby na tą wiadomość tak gwałtownie. Tylko, że nie rozumiałem jednego. Lucas był porządnym facetem, nawet muchy by nie skrzywdził. Zawsze był łagodny, co do innych. To on zawsze rozdzielał mnie i Nataniela, kiedy zaczynała się ostra kłótnia. Mówił, że niczego nie załatwimy siłą, kiedy któreś z nas podnosiło na siebie rękę. Po kilkunastominutowych przemyśleniach, postanowiłem poszukać Chris. Miałem tylko nadzieję, że nie zrobi czegoś głupiego. Krzątałem się po domu, jak jakiś idiota. Nigdzie jej nie było. Zacząłem wbiegać do pokoi, jak wariat. Biegałem po schodach w dół i górę, jak szaleniec. Na moment zatrzymałem się, słysząc ciche łkania. Powoli ruszyłem w kierunku smutnych odgłosów. Moje przypuszczenie mnie nie zawiodło. Stojąc przed szybą, zauważyłem opierającą się o balustradę dziewczynę. Cicho odsunąłem szklane drzwi i niesłyszalnie podszedłem do blondynki. Stałem za nią, przez pewną chwilę zastanawiając się czy dobrym pomysłem byłoby objąć ją ramieniem. Jednak starałem się długo nie błądzić myślami, w okół takiego szczegółu. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne, czyli otuliłem ją w delikatnym uścisku. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami, przepełnionymi łzami. Serce zaczęło mi się łamać na kilka drobnych kawałków. Nie pytając o nic, objąłem ją mocniej, zamykając w swym ciasnym uścisku. Po chwili namysłu postanowiłem dowiedzieć się trochę o przeszłości dziewczyny.
- Powiesz mi co się stało? - zapytałem, próbując nie brzmieć nachalnie. Natychmiastowo odwróciła głowę, w kierunku morskiego krajobrazu. Nie pozwoliłem jej na to. Ująłem w dłoń jej podbródek, zmuszając przy tym do spojrzenia w moje szare tęczówki. Próbowała wyswobodzić się z mojego uścisku, jednak na darmo. Niedługo po marnych staraniach, uchyliła powieki, spoglądając prosto w moje oczy. 
- Powiesz mi co się stało? - powtórzyłem pytanie.
- Chcę to zostawić dla siebie. - szepnęła, łamiącym się głosem.
- Proszę. - błagałem. - Mi możesz zaufać. - poczułem zaciskające się dłonie, na ubranej przeze mnie, granatowej koszulce. Bardziej przywarłem do jej drobnego ciała, nawet nie myśląc o wypuszczeniu tej małej postury ze swych objęć. Szlochała, tak bardzo szlochała. Czułem, jak moje serce nie wytrzymuje takiego ciśnienia. Rozpadało się. Z sekundy na sekundę coraz bardziej. Oparłem swój podbródek o jej głowę, wtulającą się w mój tors. Chciałem jej pomóc. Tak bardzo tego pragnąłem, ale niestety nie potrafiłem. 

środa, 6 lipca 2016

Czarna Rozkosz - Episode IV

- Zapewne to oni! - zaświergotała, w podskokach zbliżając się ku drzwiom. Dorównałam kroku dziewczynie, zatrzymując się przy wieszaku. Oparłam się o beżową ścianę, nie spuszczając wzroku z otwierającego się wrota. Zaparło mi dech w piersiach. W progu zastałam Lysandra, wraz z blondynem.
- To nie z Tobą się wczoraj zderzyłam? - palnęłam jak głupia, dopiero po chwili orientując się co właściwie powiedziałam. Spaliłam typowego buraka, natychmiastowo odwracając wzrok.
- Tak. - odpowiedział zmieszany.
- Czyli już się znacie? - wtrąciła Lou.
- Można tak powiedzieć. - zaśmiałam się nerwowo.
- Natrafiliśmy na siebie wczoraj, idąc holem. Tak się złożyło, że żadne z nas nie zauważyło na zakręcie pobliskiej osoby. - wytłumaczył, drapiąc się po karku.
- Rozumiem. - skwitował Lysander, patrząc na blondyna w skupieniu.
- Masz na imie Nataniel, tak? - zapytałam. - Słyszałam jak Twoja dziewczyna Cię wołała.
- M-moja dziewczyna? - ledwo udało mu się stłumić śmiech.
- No tak. - naburmuszyłam się, widząc jego reakcję.
- To nie jest moja dziewczyna. - tłumaczył, próbując się nie roześmiać. Rozchyliłam usta, aby zapytać się, kim właściwie dla niego ta dziewczyna jest, ale uprzedził mnie. - To moja siostra. - dodał z grymasem.
- Teraz rozumiem. - odparłam. - W takim razie mieszkasz z siostrą?
- Nie. - odpowiedział krótko, a po chwili dodał. - Tylko została u mnie na pewien czas. Rodzice wyjechali na Karaiby i wrócą za mniej-więcej dwa tygodnie.
- Eghem. - usłyszeliśmy chrząknięcie. - Przepraszam, ale powinniśmy już iść. - poinformowała ciemnowłosa. Nikt się nie sprzeciwił. Czekając przed mieszkaniem, aż Lou zakluczy drzwi, zauważyłam zbliżającą się postać, o złocistych, falowanych włosach. Szturchnęłam Nataniela w ramię.
- Co jest? - zapytał, a po chwili skierował wzrok na pędzącą jak tabun dzikich koni, siostrę. Stwierdziłam, że nie muszę odpowiadać. Sprawa była jasna. Nie wyglądała na radosną.
- Nataniel! - krzyknęła, stając przed złotookim.
- Co znów? - zapytał zrezygnowany.
- Gdzie idziesz? Będzie tam Kastiel? - dopytywała, na początku z krztą złości, a następnie z przesadną słodkością, dokończyła drugie pytanie, przy okazji trzepocząc rzęsami. Yhh.. ale to było obleśne.
- Jak widać gdzieś bez Ciebie. - nie odpowiedziałam gdzie, ponieważ sama tego dokładnie nie wiedziałam. Zresztą, nawet gdybym była obeznana w tym temacie, to i tak bym jej nie powiedziała. Widać było, że tylko by narobiła zbędnego zamieszania.
- Nie Ciebie pytałam. - zmroziła mnie wzrokiem.
- Ale ja jako jedyna Ci odpowiedziałam. - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Zamknij się, szmato. - odpowiedziała zirytowana.
- Od szmat, to zaraz ja zaczne Cie wyzywać, zdziro! - podniosłam ton, niebywale zdruzgotana.
- Koniec. - wtrącił, prawie krzykiem Nataniel. Złapał swoją siostrę za nadgarstek, zaprowadzając do niedaleko będącego apartamentu. - Nigdzie się nie ruszasz, aż do mojego powrotu. - rozkazał, z trzaskiem zamykając drzwi.
- Możemy iść? - zapytał po chwili białowłosy, idąc w kierunku windy.
- Jasne. - odrzekł blondyn, dalej trochę spięty.
- Mam pytanie. - spojrzałam niepewnie na blondyna.
- Co jest?
- Kto to Kastiel? - zdezorientowany blondyn, spojrzał na przyglądającego się nam Lysandra.
- Później go zapewne poznasz. - wtrącił białowłosy.

   Stanęłam, wraz z towarzyszami przed bordowym budynkiem. Nagle zalała mnie fala wspomnień. Ten dzień, w którym pokłóciłam się z Lucasem i każde powiedziało co o sobie tak na prawdę myśli. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nieoczekiwanie poczułam czyjąś dłoń, spoczywającą na moim ramieniu.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam znajomy mi głos, Lysandra.
- T-tak. - zająknęłam się, spoglądając na resztę, przyglądającą mi się w niebywałym skupieniu. - To idziemy? - starałam się zmienić temat.
- Oczywiście. - odparł Lysander, otwierając ciężkie drzwi. Gestem ręki wskazał, że ja i Lou, mamy wejść pierwsze.

   Wchodząc do wnętrza budynku, zaatakowało nas duszne powietrze. Pomiędzy ludźmi panował ogromny chaos. Szłam za Lou, nie spuszczając z niej wzroku. Nieoczekiwanie dziewczyna zatrzymała się przy jednym ze stolików. Usiadła, a reszta moich towarzyszy zrobiła zupełnie to samo. Tylko ja nie wiedziałam co ze sobą począć.
- Chris? - odwróciłam głowę w kierunku głosu. Zauważyłam siedzącego na progu czerwonej, skórzanej kanapy szatyna.
- Kentin? - zapytałam zdziwiona.
- A jednak się jeszcze spotkaliśmy. - odsłonił zęby, w szerokim uśmiechu.
- No, jak widać. - mówiłam, odwzajemniając uśmiech.
- Chodź tutaj! - zawołała mnie białowłosa dziewczyna, klepiąc miejsce obok siebie na drugiej, czarnej, skórzanej rogówce. Skorzystałam z zaproszenia, siadając obok dziewczyny.
- Rozalia. - przywitała się, z widocznym błyskiem, w jej złotych oczach.
- Christine.
- Miło mi Cię poznać, Chris! - zza ramienia białowłosej, wychylił się chłopak o fioletowych oczach i dosyć ubarwionym stylu ubioru.
- Zamknij się już! - krzyknął brunet, siedzący obok niego.
- Bo co mi zrobisz?! - odkrzyknął zirytowany.
- Ten w niebieskich włosach, o kolorowym ubiorze, to Alexy, a ten drugi to Armin. Bracia, bliźniacy. - szepnęła mi do ucha.
- Rzeczywiście podobni. - odparłam, z uśmiechem przyglądając się ich drobnej kłótni.
- To jest Viola i Iris. - wskazała na siedzące na przeciwko nas dziewczyny. Te w odpowiedzi się tylko uśmiechnęły.
- Gdzie ona jest do cholery? - mruczała Lou, wyraźnie niespokojna.
- Co się dzieje? - ułożyłam dłoń na jej ramieniu, próbując dodać otuchy.
- Kim miała przyjść po skończonej zmianie, ale do teraz jej nie ma. - zdenerwowana uderzała palcami o ekran telefonu.
- Może poszła się przebrać? - próbowałam ją uspokoić, jednak na darmo.
- Skończyła prace praktycznie godzine temu. Ile można się przebierać? - syknęła.

   Postanowiłam pójść do cichszego miejsca, aby spróbować skontaktować się z mulatką, a mianowicie do toalety. Stojąc przed drzwiami, próg męskiej łazienki przekroczył mężczyzna, o krwistoczerwonych włosach. Odziany był w czarną, lekko odpiętą koszule i czarne jeansy. Do moich nozdrzy uderzyła męska woń perfum. Oczarowana tym zapachem, spojrzałam na mijającego mnie mężczyznę. Dyskretnie odwróciłam głowę, zauważając, że spogląda na mnie, łobuzersko się przy tym uśmiechając. - Ładne ząbki. - zaśmiałam się w duchu i weszłam do damskiej toalety. Wybrałam numer do Kim. Z sygnału na sygnał, byłam coraz bardziej zaniepokojona.
- Chris? - usłyszałam zszokowany głos dziewczyny.
- Gdzie jesteś?! - wybuchłam, po chwili próbując uspokoić swój głos.
- Brałam prysznic, a coś się stało?
- Miałaś przyjść tutaj po pracy. Lou się niecierpliwi. - odparłam, teraz o wiele spokojniej.
- Za pare minut będę. - powiedziała i po chwili się rozłączyła.

   O wiele bardziej opanowana, opuściłam łazienkę. Udałam się w kierunku czarnej kanapy, na której ponownie spoczęłam. Nieoczekiwanie zamiast Rozalii, siedział obok mnie wcześniej minięty czerwonowłosy. Spojrzał na mnie, kolejno na mój biust i znów na moją twarz, chytrze się przy tym uśmiechając.
- Nie wędruj tak tym wzrokiem, bo popsuje Ci tą piękną buźkę. - szepnęłam, nachylając się nad jego uchem.
- Mam się bać? - zaśmiał się, chuchając swym ciepłym oddechem na mój kark. Od zawsze miałam tam łaskotki, więc się zaśmiałam.
- Bawi Cię to? - zapytał, poszerzając swój uśmiech.
- N- nie. Po prostu mam tam łaskotki. - zająknęłam się, po chwili zdając sobie sprawe, że mogłam mu tego nie mówić.
- Ahh, tak? - widać było jego białe, jak mleko ząbki, ukazujące się w szerokim uśmiechu. - W takim razie zapamiętam na przyszłość, moja nowa lokatorko. - nachylił się nade mną, ponownie chuchając mi w kark.
- P-przestań! - krzyknęłam, starając się stłumić śmiech.
Każdy z obecnych, spoglądał na nas zdezorientowany. Moja twarz przybrała odcień włosów psotnika. Natychmiastowo zmieniłam temat.
- Kim powinna być już niedługo. - mówiłam, posyłając Lou ciepły uśmiech.
- Na szczęście. - odetchnęła z ulgą, układając głowę na ramieniu Lysandra.
- Moment! - krzyknęłam, a każdego wzrok, skierował się ku mnie. - Lokatorko?! - wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia.
- Ten zapłon. - zaśmiał się niedaleko siedzący Armin.
- Obiecałem Ci, że załatwie u któregoś z moich znajomych nocleg. - tłumaczył Lysander.
- I jedyną osobą, która miała dostęp do ugoszczenia Cię u siebie był Kastiel. - wtrąciła nieprzekonana Lou.
- Mieszkasz z kimś? - skierowałam te słowa w stronę chłopaka.
- Jeżeli można zaliczyć do tego psa, to tak. - wyszczerzył się.
- O ja pierdole. - szepnęłam, biorąc głęboki wdech.
- Nie cieszysz się? Będziemy mieli więcej czasu dla siebie, desko. - podkreślił ostatnie słowo.
- Desko?! - krzyknęłam oburzona. - Jeżeli rozmiar C, to dla Ciebie deska, to Ty jesteś jakiś ślepy! - każdy, bez wyjątku zaczął się śmiać.
- Przynajmniej wiem jaki nosisz rozmiar. - szepnął, uśmiechając się szelmowsko. Zrobiłam się czerwona jak piwonia. Zauważyłam, jak łatwo potrafi mnie przechytrzyć. Nie spodobało mi się to.
- Nie myśl, że jesteś taki zajebisty. Prędko Cię zgasze, kochaniutki. - niewinnie się uśmiechnęłam, dołączając do rozmowy z resztą towarzystwa.

    Czas mijał tak nieubłaganie szybko, że ludzie zaczęli się powoli zbierać. Fakt, była prawie trzecia.
- Która jest godzina? - zapytała się mnie, w pół trzeźwa Lou.
- Prawie trzecia. - oznajmiłam, z obojętnym wyrazem twarzy.
- Która?! - wstała jak poparzona.
- No trzecia. - mówiłam, nie wiedząc o co jej chodzi.
- O północy miała przyjechać moja siostra! - krzyknęła, biegnąc w kierunku wyjścia. Za nią bez wahania pobiegł Lysander, a za nimi ja, razem z Kastielem.
- Mogę was przecież podwieźć. - mówił, starając się uspokoić Lou.
- Ty nie piłeś? - zapytał, nie ukrywając zdziwienia białowłosy.
- Może jedno piwo, ale nie popadajmy w histerie. Przecież samochodu tutaj nie zostawie. - wzruszył ramionami i wsiadł do czarnego bmw i8. Nie czekając zrobiłam to samo, siadając na przednim siedzeniu. Kolejno Lou i Lysander, spoczęli na tylnych siedzeniach.

   Wiele czasu nie minęło, a zaparkowaliśmy pod blokiem Lou. Wchodząc do klatki, napotkaliśmy Kim.
- Trochę się spóźniłaś, wiesz? - mruknęła Lou.
- Moja wina, że Twoja rodzina przyjechała? Zagadali mnie i dopiero przed chwilą poszli spać. - mówiła oburzona Kim.
- Ale mi się jutro oberwie. - stwierdziła, z grymasem na twarzy.
- To najwyżej pójdę z dziewczynami do góry i przy okazji wezmę Twoją walizke, Chris. - zaproponował Lysander.
- Dobrze. Dziękuję. - posłałam mu ciepły uśmiech, zanim zniknęli za zamykającymi się drzwiami windy. Po chwili zauważyłam, że zostałam sama. Obracałam się niespokojnie, szukając wzrokiem Kastiela. Za szybą mignęła mi czerwona czupryna. Czym prędzej popędziłam na zewnątrz.
- Palisz? - zerknęłam na palce, pomiędzy którymi widniał papieros.
- Czasem. - mruknął. Nie pytając go o zdanie wyciągnęłam spod jego palców nikotyne i się zaciągnęłam.
- Palisz? - zapytał zdziwiony.
- Czasem. - odpowiedziałam rozbawiona. - Tylko okolicznościowo, ewentualnie jak się bardzo zdenerwuje. - szepnęłam, puszczając do niego oczko. Kastiel chciał coś powiedzieć, ale nieoczekiwanie z budynku wyszedł Lysander, razem z moją walizką. Czym prędzej mu ją odebrałam, przy okazji dziękując.
- To jedziemy? - mruknął czerwonowłosy, kręcąc kluczykami wokół palców.
- Podwieziesz mnie? - zapytał Lysander.
- Stary, głupie pytanie. - posłał mu szeroki uśmiech.

   Otworzyłam zaspana powieki, słysząc przekręcanie klucza w zamku. Delikatnie podniosłam głowę, czując tą wspaniałą woń perfum. Przeniosłam wzrok do góry, zauważając spoglądającego na mnie Kastiela.
- Dlaczego mnie niesiesz? - zapytałam ochrypłym głosem.
- Dlatego, że spałaś. - szepnął, idąc po schodach, przy okazji kierując się na piętro. Otworzył jedne z drzwi, układając mnie na czarnym łóżku, z pościelą o tym samym odcieniu. Było ciemno, ale mogłam stwierdzić, że dwie ściany na przeciwko siebie, pomalowane zostały na odcień ciemnej czerwieni, prostopadle do czerwonej, na szaro, a ta na przeciwko szarej, na biało. Meble były białe, lakierowane. Wtuliłam się w czarną pościel, przesiąkniętą tym boskim zapachem męskich perfum. Niedługo po tym, zapadłam w błogi sen.



poniedziałek, 4 lipca 2016

czarna rozkosz - episode III

Znalazłam się w nietypowym mieście. Było opustoszałe, pozbawione życia oraz wymarłe. Szłam wzdłuż szerokiej, posępnej alei, a wśród niej otaczały mnie dostojne budynki, które rzucały obumarłe, nienaturalne cienie, potęgujące nastrój grozy i tajemniczości. Złowróżbny labirynt dróg zdawał się nie mieć końca. Ostatecznie, jak się okazało, dotarłam do ogromnego placu, wokół którego ciągnęły się rzędy arkad. Na środku przestronnego pola wznosił się pozazmysłowy posąg przedstawiający fantastyczną postać, zaś ku niedowierzaniu, we frontach budowli tkwiły zegary, stale wskazując północ. Głucha cisza sprawiała, iż wyraźnie słyszałam przyśpieszone bicie własnego serca. Wtem, zegary oszalały, wskazówki kręciły się w niewłaściwym kierunku, ziemia zadrżała, a ja byłam w stanie usłyszeć przeraźliwy hałas. Z jednej ze szpar między budynkami wyszła zakapturzona postać, i wtedy wnet zamarłam. Chciałam się poruszyć, lecz nie mogłam. Moje ciało pozostało w bezruchu, będąc zwyczajnie sparaliżowanym ze strachu. Misterna postać podeszła do mnie, wzbijając w powietrze tumany dymu, w skutku czego ja zbyt szybko wciągnęłam powietrze i się nim zakrztusiłam. W odpowiedzi usłyszałam histeryczny śmiech. Nie mogąc się ruszyć, zaczęłam płakać, a ponadto w chwili gdy dym opadł, postać zniknęła mi sprzed załzawionego wzroku. Czułam się przytłoczona tą irracjonalną sytuacją, przez co zaczęłam nerwowo i głęboko oddychać. Po chwili znów zapanowała martwa cisza. Ja, taka nieświadoma niczego, stałam zaskoczona i oniemiała ze strachu na środku posępnego i nieznanego mi placu. Odnosiłam wrażenie, że jeszcze chwila a dostałabym pomieszania zmysłów. Kiedy raptem mogłam się znów poruszyć a wszystko wróciło rzekomo do normy, zbliżyłam się do miejsca, w którym stała zakapturzona postać. Miałam zamiar obadać to miejsce, jednak nie pozostało po tajemniczym obliczu żadnego śladu. Byłam w tamtym momencie szczerze zdezorientowana. Obróciłam swe ciało z zamiarem odejścia, lecz zauważyłam stojącą przede mną osobę, ponownie. Tą samą, którą widziałam pod tutejszym drzewem. To było za wiele dla ludzkiej psychiki, nic więc zaskakującego, iż me ciało oblał zimny pot, a ręce nieoczekiwanie zaczęły nerwowo drgać. Na twarzy osobnika zagościł nieproszony, złowieszczy uśmiech. Ostatnie co poczułam, to wbijające się ostrze prosto w tętnice szyjną. W promieniu kilku sekund, ostry ból przeszył całe moje ciało, a ja z bezsilności upadłam na kolana, powoli przymykając powieki.

Usłyszałam głośny huk, przez co zerwałam się do pozycji siedzącej i szybkim tempem kręcąc głową na boki, starałam się obadać sytuację. Spojrzałam na otaczające mnie przedmioty i odetchnęłam z ulgą. Byłam na kanapie, tam gdzie racjonalnie znajdywać się powinnam. Opadłam ciężko na poduszki, głośno wypuszczając powietrze z nadymanych ze stresu policzków. Leżałam tak dobre parę minut, aż do pomieszczenia wbiegła wraz z piętrzącą się wrogością Lou.

– Do licha! Co ty tu jeszcze robisz?! – wykrzyczała zezłoszczona i gwałtownie zamknęła za sobą drzwi. Zdążyłam tylko przyuważyć przebłysk wysokiej postaci, tak więc domyśliłam się, iż był to mężczyzna. 
– Kogo tam zostawiłaś?
– Nie powinno cię to interesować, wiesz? – skwitowała. – Miało cię tu już wczoraj nie być. 
– A jednak jestem – przewróciłam oczami, okazując tym znudzenie dotyczącym jej kapryśnego zachowania.
– Nie no naprawdę, mogłabyś sobie w końcu stąd pójść? 
– Dlatego, że twój kochaś czeka za drzwiami? – zaśmiałam się ironicznie.
– Kochaś? Prędzej mój partner. Uważaj sobie z niektórymi komentarzami. 
– Mogę go poznać? – posłałam jej fałszywy uśmiech.
– Haha, no oczywiście, i co jeszcze? Może będziesz chciała go poderwać? 
– Jak będzie przystojny, to czemu by nie? – wyszczerzyłam się złośliwie.
– No tylko byś spróbowała, a wiedz, że na powyrywanych paru włoskach by się to nie skończyło – zacisnęła dłonie w pięści.
– Haha, dobra dobra, tylko żartuję. Zluzuj troszkę, a na dobre ci to wyjdzie – prychnęłam rozbawiona. – Jeśli tak bardzo chcesz to wyjdę stąd, nawet w podskokach, ale pod warunkiem, że mi go przedstawisz.
– Dobra – burknęła ledwo słyszalnie, powoli otwierając drzwi. Do pomieszczenia wszedł dosyć wysoki, jak można było wcześniej wywnioskować, młody mężczyzna. Jego ubiór był dosyć specyficzny, jakby wyciągnięty żywcem z epoki wiktoriańskiej. Niedbale ułożone białe, z czarnymi końcówkami włosy dodawały niebywałego oraz oryginalnego uroku. Jego dwukolorowe tęczówki analizowały mój wygląd, przystając na twarzy. Lewa tęczówka ubarwiona była w odcieniu morskim, zaś prawa w złocistym. 
– Lysander – przedstawił się. Odnosiłam wrażenie, że skądś kojarzyłam ten głos.
– Christine, Chris. Jak wygodniej – uśmiechnęłam się, podając mu dłoń. Ten ją ujął, całując jej zewnętrzną część. Cóż za kultura, byłam zaskoczona. Chcąc nie chcąc, zaczerwieniłam się. Zawsze tak reagowałam na tego typu gesty. Jednak gdy spojrzałam na całą czerwoną ze złości Lou, automatycznie cofnęłam dłoń. 
– Poznaliście się już? Chris może iść? – zapytała ucieszonym głosem. Ja zaś dotrzymując obietnicy sięgnęłam po walizkę i udałam się w stronę wyjścia.
– Miło było mi poznać – posłałam mu szczery uśmiech i wyszłam na niewielki przedpokój.
– Przepraszam, że się wtrącam... – stanął w progu, spoglądając na Lou. – ...ale dlaczego jesteś tutaj z walizką? Nie masz gdzie nocować? 

Przełknęłam głośno ślinę, czując na sobie palący wzrok dziewczyny.

– Chwilowo nie...
– Nie żebym był nachalny, ale może wyszlibyśmy dziś do baru z moimi znajomymi? Jestem przekonany, że któryś miałby wolne miejsce gdzieś u siebie w domu. Chociażby na kilka dni – zaproponował, na co poczułam, iż jeszcze istniały jakieś iskierki nadziei. To było miłe z jego strony. – Gdybym mógł, to bym cię wziął pod swój dach, ale nawet Lou nie może ze mną mieszkać. I tak nasz dom nie jest ogromnych rozmiarów, a dodatkowo jest dosyć zapełniony, ponieważ mieszkam razem z bratem i jego dziewczyną – dodał zmieszany, na co Lou szturchnęła go w ramię.
– Gdybym mógł?! – krzyknęła oburzona. 
– Nie przesadzaj, proszę.

Ta w odpowiedzi prychnęła i wróciła do salonu. No tak, czemu mnie to nie dziwiło?

– To jak? Zgadzasz się na taki plan? – dopytywał, skrycie się uśmiechając.
– Oczywiście, że tak. I... dziękuję, naprawdę.
– Nie masz za co dziękować, to zwykła propozycja – odwrócił się, uchylając drzwi. Gestem ręki wskazał, że mam iść pierwsza.
– Moim zdaniem mam... – szepnęłam cichutko i skorzystałam z zachęty przejścia pierwszej.

Lysander usiadł tuż obok Lou, jednak ta wciąż była obrażona. Byłam pewna, że jeszcze trochę brakowało, a kazałaby mu pójść kupić czekoladki, a gdy ten by wrócił z całą siatką słodyczy, to miałaby pretensje, iż chciał aby się roztyła. No typowe dla kobiet.

– Ach, no kochanie... – mężczyzna usiadł obok ciemnowłosej, obejmując ją ramieniem. – Pozwolisz zostać Chris tutaj chociażby do wieczora, prawda? – pocałował ją w policzek i z kolei zmusił do spojrzenia w jego różnobarwne tęczówki, przytrzymując dłonią jej podbródek.
– A mam inne wyjście?
– Raczej nie – złożył na jej ustach krótki pocałunek, uśmiechając się w jego czasie. – Dziękuję za wyrozumiałość.
– Dobra, dobra – zaśmiała się.

Zaczęłam klaskać. To było urocze!

– A tobie co? – zapytała zdziwiona.
– Niby różne charaktery, a tak do siebie pasujecie – na mojej twarzy zagościł szczery, mimowolny uśmiech.
– Myślę, że masz w tej kwestii rację – potwierdził białowłosy, ponownie obejmując ramieniem Lou.
– Również się zgodzę – dodała, wtulając się w jego bark.

   Dosiadłam się do towarzystwa, spoczywając na przeciwko nich. Spędziliśmy tak dobre kilka godzin, bez dłuższych przerw rozmawiając.
– To do wieczora, tak? – zapytał Lysander, spoglądając ukradkiem na zegar, który wisiał na ścianie.
– No ej, nie mów, że musisz już iść – dziewczyna zrobiła smutne oczka, nie spuszczając z towarzysza wzroku.
– Muszę. Zobaczymy się za parę godzin – cmoknął ją w czoło i wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając uchylone drzwi.
– Do zobaczenia.

I wyszedł, pozostawiając mnie sam na sam z brunetką.

– Masz niebywałego chłopaka – stwierdziałam niepewnie, przerywając kilkuminutową ciszę.
– Wiem to, wiem – uśmiechnęła się sama do siebie jakby rozmarzona – Ech, posłuchaj... ja przepraszam, że byłam taka oschła. Musiałam wyjść na naprawdę beznadziejną – zaśmiała się nerwowo.
– Ach, ja też nie jestem bez winy, sama nie byłam lepsza.
– Uwierz mi, nie kazałabym ci biegać po obcych ludziach, gdyby nie to, że dziś w nocy przyjeżdża do mnie siostra z zagranicy razem ze swoim mężem i dzieckiem, i nie będzie po prostu miejsca – mówiła, bawiąc się nerwowo biżuterią.
– Nie no, rozumiem to.
– Naprawdę przepraszam – było jej ewidentnie przykro.
– Wiesz czym możesz mi to wynagrodzić?
– Czym? – spytała niepewnie.
– Nie mam żadnej sukienki na dzisiejszy wieczór. Miałabyś coś może w szafie?
– Myślę, że powinnam coś mieć – podeszła do dużej, dębowej szafy, otwierając na całą możliwą szerokość jej drzwiczki. Zaczęła przebierać między półeczkami, wyrzucając niektóre ubrania za siebie. Po paru minutach analizowania odzieży, podeszła do mnie z kilkoma sukienkami. – Przymierz je – uśmiechnęła się, podając mi różnobarwną odzież.

Otworzyłam drzwi, oddzielające łazienkę od przedpokoju, a następnie zapaliłam światło i weszłam do środka. Sukienki ułożyłam na umywalce, zaś twarz przybliżyłam do podłużnego, ściennego lustra i zaczęłam się w nim przeglądać.
– Chris, długo jeszcze? – dopytywała, pukając kilkukrotnie w drzwi.
– C-chwila! Przymierzam pierwszą! – zawahałam się, natychmiastowo sięgając po jedną z sukienek. W moich dłoniach wylądowała zielonkawa, kilkuwarstwowa, zwiewna sukienka bez ramiączek, z przewiązaną w pasie, niedużą, szarą kokardką. Jej tył był dłuższy a przód krótszy. Nałożyłam ją na siebie, analizując swój wygląd. – Możesz wejść.

I Lou nie zastanawiając się długo chwyciła za klamkę, i weszła do pomieszczenia. Zaczęła się intensywnie zastanawiać.

– Ładnie ci w niej, ale raczej na taki wieczór się nie nadaje – machnęła lekceważąco ręką, wychodząc z łazienki. – Przymierz kolejną! – krzyknęła zza drzwi.
– Okej!

Kolejny kawałek materiału prezentował się w odcieniu czerni oraz sięgał do połowy ud. Wokół szyi ciągnął się pasek, nie zakańczając tym kroju. Całe plecy były odkryte, zaś dekolt zasłonięty praktycznie że przeźroczystą siateczką, podobną do odcieni brązowych rajstop. Wąska siateczka odchodziła od wysokości żołądka do tchawicy. Trzeba było stwierdzić, iż osobiście sprawiła na mnie pozytywne wrażenie.

– Jak uważasz? – otworzyłam drzwi, obracając się powoli dookoła aby zaprezentować suknię z jak najlepszej strony.
– Zostajesz w niej! – krzyknęła uradowana. – I możesz ją sobie wziąć!
– Że co?
– Ładniej ci w niej niż mnie. Bardziej pasuje do twojej urody – wzruszyła ramionami. – Bynajmniej jakoś ci wynagrodzę to moje natarczywe dogryzanie.
– Ale chwila, nie przesadzajmy. Zapewne była droga.
– Nie o cenie teraz rozmawiamy – uśmiechnęła się, wchodząc do łazienki. – Pozostały trzy godziny do wyjścia. Musimy się zrobić na bóstwo, czyż nie? – rozbawiona sięgnęła po jedną z sukienek i zamknęła drzwi. Oparłam się o ścianę, cierpliwie czekając aż kobieta wyjdzie z pomieszczenia. Po kilkunastu minutach drzwi się uchyliły, a zza nich wyszła Lou odziana w perłową sukienkę mini, z dużym dekoltem i z wycięciami po bokach, w talii. Na środku widniała złota, błyszcząca klamra. Nie powiem. Ładnie w niej wyglądała.
– No, no – zaczęłam podgwizdywać.
– Ach, nie przesadzaj  – obróciła oczami, zdejmując z umywalki resztę sukienek. – Czyli teraz zabierzemy się za makijaż – oznajmiła cała wręcz rozpromieniona.
– Tylko że wiesz... – zawahałam się lekko. – ...ja nie przepadam za zbyt wyrazistym makijażem...
– Ale spokojnie, ja wiem co robię – zmarszczyła śmiesznie nosek, sięgając po kosmetyczkę.

Siedziałam praktycznie nieruchomo przez niecałą godzinę. Kiedy Lou skończyła swoje dzieło, czym prędzej sięgnęłam po najbliższe lusterko. Na pierwszy rzut oka byłam w stanie zauważyć gęste, ciemne rzęsy i lekko różową, matową szminkę. Byłam pod niemałym wrażeniem widząc ogólny efekt.

– Powinnaś iść na jakieś studia kosmetyczne. Nadajesz się do tego – mówiłam, przeglądając się uważnie w lusterku.
– Ale ja już siedzę w tej branży od jakiegoś czasu – zaśmiała się.
– Serio? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Serio – potwierdziła, tłumiąc śmiech. – Teraz ja zajmę się swoją twarzą, a potem zwrócimy uwagę na włosy – uśmiechnęła się i zabrała za własny makijaż.

W owym czasie podeszłam do swojej walizki i wyjęłam z niej czarne, lakierowane obcasy na platformie. Nie zwlekając, założyłam je na stopy i udałam się do łazienki. Podeszłam do podłużnego lustra i zaczęłam się w nim przeglądać. A to stanęłam bokiem, zwracając uwagę na każdy możliwy element, a to zgarbiłam się, przyglądając się sobie z bliska. Nawet nie zauważyłam stojącej w progu Lou, po prostu wszystko świetnie ze sobą współgrało.

– Nieźle wyglądasz, co?
– A no, niezłą robotę odwaliłaś – pochwaliłam. – Ale ty też wyglądasz niczego sobie – uśmiechnęłam się złośliwe, przyglądając się dziewczynie. Na własne oblicze nałożyła podobny zestaw do mojego, jednak dodatkowo poprawiła powieki eyelinerem i usta krwistoczerwoną szminką. Wyglądała naprawdę niesamowicie. Założyć bym się mogła, iż Lysander oniemieje wieczorem z wrażenia.
– Czyli teraz włosy? – przytaknęłam w odpowiedzi. – Zajmę się tym raz, dwa.

Posadziła mnie na niewysokim taborecie, w ręce ujmując prostownicę. Pierw wyszczotkowała moje włosy, czekając aż sprzęt się nagrzeje, a następnie złapała za gadżet i zaczęła bawić się moimi włosami, w sposób czego na mojej głowie wylądowały idealnie zrobione fale. Zaskoczona szybkim zakończeniem pracy podbiegłam do lustra. Przez kilka minut bawiłam się czupryną, a następnie wróciłam do dziewczyny, robiąc podobne fale z jej prostych, czarnych włosów.

Kiedy posprzątałyśmy cały dotychczasowy bałagan, to rzuciłyśmy się niczym dzieciaki na sofę. Intuicyjnie spojrzałam na zegar, ukazujący godzinę dziewiętnastą czterdzieści pięć. Czułam jak krew spływała mi do głowy.

– Niedługo powinni przyjść – dodała, próbując mnie uspokoić.
– Powinni? – zapytałam speszona. – Dlaczego liczba mnoga?
– No tak. Lyś prawdopodobnie przyjdzie z kolegą – zaśmiała się. – Też należy do naszego grona znajomych.
– Czekaj, a o której dokładnie to mieli przyjść?
– No niby mieli przed dwudziestą – zaniepokoiła się.

Już wyciągała telefon, gdy wtórnie rozległ się dosyć słyszalny odgłos dzwonka. 

niedziela, 19 czerwca 2016

czarna rozkosz - episode II

Znajdywałam się tuż przed blokiem, nie wiedząc co począć. Wiedziałam, że niewiele byłam w stanie w takiej sytuacji zdziałać, a jedyną osobą, której mogłam w takiej sytuacji zaufać – była Kim. Momentalnie wzdrygnęłam się i spostrzegłam, iż dreszcze okrywały całe moje ciało, i nie byłam do końca pewna czy to z powodu nocnego mrozu, czy może z powodu roztrzęsienia emocjonalnego. Niespokojnie zaczęłam przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu telefonu, a kiedy go znalazłam, czym prędzej wybrałam numer do mulatki.

– Ki-kim? – wydukałam rozdygotanym z nadmiaru emocji głosem.
– Chris? – zapytała niepewnie. – Chris? Chris, co się dzieje? – dopytywała, z każdą sekundą będąc coraz bardziej zaniepokojoną.
– Pomóż mi... – szepnęłam ledwie słyszalnie, nerwowo przyciskając telefon do policzka.
– Gdzie jesteś?
– Na ulicy... – dopowiedziałam, momentalnie biorąc głęboki wdech. Byłam zestresowana i nie potrafiłam do końca pojąć tego, co się właśnie działo. Rzeczywistość do mnie nie trafiała.
– Dokładniej, Chris! – usłyszałam w słuchawce donośny głos kobiety. Można było stwierdzić, iż była mocno zirytowana.
– Mów gdzie ty jesteś – stwierdziłam na tyle stanowczo, na ile potrafiłam w danej sytuacji.
– No, przed klubem.
– To zaraz będę – nie czekając ani chwili dłużej, rozłączyłam się.

Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie, dalej ciągnąc za sobą zieloną walizkę. Dławiłam się potokiem łez, jednocześnie przypominając sobie każdą zaistniałą w moim życiu sytuację. Z bezsilności opadłam na beton, ukrywając twarz w dłoniach. Łkałam. Szlochałam, nie mogąc przestać. Jednakże, ku własnemu nieoczekiwaniu, po chwili poczułam przepływ niewielkiej siły. Niby niewielkiej, ale wciąż wystarczającej na tyle by wstać. Rozglądnęłam się dookoła i ujęłam w dłoń walizkę. Następnie zaczęłam iść w wyznaczonym kierunku, momentami pociągając nosem.

Nie wiedziałam ile tak szłam, lecz unosząc wzrok znad bruku, przyuważyłam smugę stojącą przy bordowym budynku. Przetarłam powieki zewnętrzną stroną dłoni, a następnie wytężyłam wzrok, próbując złapać ostrość obrazu.

– Kim! – krzyknęłam, zaczynając biec w kierunku dziewczyny.
– Chris! – dobiegła, przytulając mnie z całych sił. – Co się stało? – zapytała, niepewnie głaszcząc mnie po czubku głowy.
– A jak my-myślisz? – mówiłam, ledwo wyłapując powietrze.
– Ten dupek ci coś zrobił? – odsunęła mnie od siebie, próbując przebadać moją twarz w poszukiwaniu jakichś śladów ataku ze strony Lucasa.
– Mogę u ciebie przenocować?
– Chwila – zastanowiła się na moment. – On cię wywalił z mieszkania?!
– Nie, to ja wyszłam – wskazałam na niedaleko stojącą walizkę. – Proszę cię. Ja tam nie wrócę.
– Ech, co mam zrobić? Muszę ci pomóc, nie zostawię cię tak – zamyśliła się na chwilkę. – Chodź – delikatnie się uśmiechnęła, i z kolei ujmując w dłoń moją walizkę, ruszyła w kierunku mostu. Przez moment stałam w osłupieniu, jednak po chwili dogoniłam dziewczynę i dorównałam jej tempa.

– Przepraszam... – szepnęłam, przerywając niezręczną ciszę.
– Za co?
– Za problemy – spuściłam delikatnie głowę.
– Jakie znowu problemy?
– No bo tak wchodzę w twoje życie z brudnymi buciorami. Tak nagle...
– Od czego ma się przyjaciół? – uśmiechnęła się i w geście pocieszenia poklepała mnie po ramieniu.
– Ale i tak, źle mi z tym.
– A tam, daj spokój – zaśmiała się cicho, posyłając mi swój pokrzepiający uśmiech.

Po upływie około dwudziestu minut drogi znalazłyśmy się pod wysokim, dosyć obszernym budynkiem. Stanęłam obok przyjaciółki, czekając aż wbije potrzebny do wejścia kod, a następnie otworzyłam drzwi i weszłam do wnętrza obiektu. Wchodząc do środka budowli, biło chłodem. Ściany były pokryte trawertynem, a podłoga jasnymi kafelkami. Analizując obiekty, poczułam nieprzyjemny napływ chłodu. Nałożyłam dłonie na ramiona, trąc je, aby oddać ciału choć odrobinę ciepła.

– Co jak co, ale mogliby włączyć wam ogrzewanie – burknęłam, idąc obok brunetki.
– Najpierw to się z nimi dogadaj – przewróciła oczami i następnie podeszła do jedynej w okolicy windy.
– Nimi?
– No wiesz, zarządcą bloku i jego przydupasami.
– Aż tak źle? – spojrzałam na nią ze zdumieniem.
– A nawet gorzej – odparła i trzymając moją walizkę, weszła do windy. Nie czekając, zrobiłam krok w przód, znajdując się obok zielonookiej dziewczyny.

Czas mijał nieubłaganie długo. Dojechać na siedemnaste piętro, jak się okazało, to też nie lada wyczyn. Jechałyśmy windą z siedem, może osiem minut, a co dopiero wybrać się na to piętro idąc schodami.

Kim wyszła z windy jako pierwsza, z kolei nie przystając szła dalej długim, szerokim holem. Zatrzymała się pod jednymi z ciemnobrązowych drzwi, na których widniał numer siedemset dziewięćdziesiąt jeden i nie pukając, weszła do środka. Kim niedawno się przeprowadziła, stąd nawet nie wiedziałam gdzie mieszkała. Jakoś nie było okazji, aby wybrać się w odwiedziny.

– Idziesz? – usłyszałam donośny głos dziewczyny, który dochodził już z wnętrza mieszkania.
– A, tak – odpowiedziałam, wręcz natychmiastowo idąc wzdłuż ściany.

Dążąc do celu nie zauważyłam postaci wychodzącej zza zakrętu, przez co niefortunnie zderzyliśmy się. Upadłam na tyłek, czując jak przeszywał mnie nieziemski ból wędrujący wzdłuż kręgosłupa. Spojrzałam przed siebie, mknąc wzrokiem ku górze. Przede mną stał mężczyzna o schludnie ułożonych, złocistych blond włosach. Jego miodowe oczy spoglądały na mnie z niedowierzaniem i skruchą, a przylegająca, granatowa koszulka lekko podwinęła się do góry, odsłaniając kawałek ciała.
– Przepraszam – wyciągnął dłoń w moim kierunku, w geście poratowania.
– Ach, nie, to ja powinnam przepraszać – uśmiechnęłam się blado, kładąc swoją dłoń na tej jego. Następnie przy pomocy lnianowłosego towarzysza wstałam z zimnych jak lód kafelek.

– Nataniel! – echem obiły się pewne kapryśne nawoływania jakiejś kobiety. – Chodź tu!
– Zaraz przyjdę, przestań krzyczeć.
– Nie zaraz, tylko teraz! – słysząc ten głos, ciarki przeszły po moich, owianych już chłodem, plecach.
– Przepraszam jeszcze raz – spojrzał na mnie z wyraźnym smutkiem. Kilka sekund później umknęły mi lokowane blond włosy i szyderczy uśmiech widniejący na twarzy kobiety.
– Niezłą masz dziewczynę – szepnęłam, śmiejąc się pod nosem.

Weszłam do wnętrza apartamentu przyjaciółki, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Przebywawszy w przedpokoju, mojej uwadze nie umknęła pewna ciemnowłosa kobieta, siedząca na kanapie w salonie. Trzeba było przyznać, iż pierwszym co przykuwało w niej uwagę były czarne niczym smoła ślepia. Mało masywne ciało zaś zostało zakryte niedługą, bladozieloną sukienką, przyjemnie dla oka komponując się z jasną cerą.

– Znamy się? – zapytała nieprzekonana.
– Nie wydaje mi się – w odpowiedzi prychnęła. Nie wyglądała na osobę, która lubiłaby zawierać nowe znajomości.
– W takim razie nie wydaje mi się abyśmy musiały się poznawać – podkreśliła słowo "nie sądzę" w dość charakterystyczny sposób.
– Lou, daj spokój. Nie bądź taka cięta – przekonywała Kim, jednak bez większych rezultatów.
– Co ona tutaj robi?
Nie no, naprawdę? Traktowała mnie jak jakiegoś wyrzutka społeczeństwa! Aż od środka się we mnie gotowało, jednakże nie chciałam, wręcz nie mogłam dać po sobie poznać, że tak łatwo można było mnie sprowokować.
– Może zostać tutaj na jedną noc? – na twarzy Kim zagościł nieproszony grymas. Widać było po minie Lou, że nie spodobał jej się ten pomysł.
– Słucham? – wstała jak poparzona, ciągnąc mulatkę w kierunku kuchni. Oparłam się o zieloną ścianę, starając się przysłuchać w dyskretny sposób rozmowie.
– Ona tutaj nie zostanie.
– Ale...
– Powiedziałam, że ona tutaj nie zostanie.
– Lou...
– Skończyłam.
– Jedna noc.
– Nie.
– Proszę cię, Lou.
– Chyba śnisz.

I to co jako ostatnie byłam w stanie usłyszeć, to trzaśnięcie drzwiami. Usiadłam czym prędzej na kanapie, nie dając przybliżyć do siebie podejrzeń, że mogłabym podsłuchiwać tą rozmowę.

– Połóż się na kanapie – szepnęła, gasząc światło.
– Jak to?
– Śpij. Dobranoc – powiedziała, i nie oczekując na moją odpowiedź, zamknęła bezszelestnie drzwi. Ostatnim co słyszałam, to z czasem już niesłyszalne kroki.

Położyłam się na plecach, zastanawiając nad zaistniałym dniem. Czułam, że jutro wszystko mogło nabierać nieprzyjemnego obrotu spraw, jednakże również nie chciałam się tym zbyt długo zamartwiać. Stwierdziłam, że to, co będzie miało się wydarzyć, to się wydarzy. Bez sensu było gdybać. Tak więc obróciłam się na lewy bok, przymykając oczy. Z czasem zapadłam w błogi sen.





piątek, 20 maja 2016

czarna rozkosz - episode I

Uchyliłam ciężkie niczym ołów drzwi, i przedzierając się między tłumem rozweselonych ludzi, dotarłam do czekającej na mnie Kim. Zwróciłam uwagę, iż ciało dziewczyny było okryte sukienką uszytą w odcieniu lazuru, która sięgała do połowy ud i, nie ukrywając, przykuwała znaczną uwagę. Nogi miała zasłonięte prześwitującymi czarnymi rajstopami, zaś do kompletu na stopach widniały granatowe buty na platformie. Dodatkowy urok sprawiały śliczne falowane włosy padające na brązowawe ramiona. Na myśl, iż Kim zaproponowała mi to wyjście, uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce tuż obok niej.

– Pijesz już? I to tak beze mnie? – spojrzałam na dziewczynę, udając zawód. Chciałam się z nią troszkę poprzekomarzać.
– Mogłaś się nie spóźniać – odparła lekceważąco, nawet na mnie nie spoglądając. Ach, ta bezlitosna kobieta. Jednak już na wstępie dostrzegłam, że rozmowa ze mną zboczyła na drugi plan, a mulatka wyraźnie z niecierpliwością wyszukiwała kogoś w ogromnym tłumie.

Oparłam obydwie dłonie na blacie barku, a na nich ułożyłam podbródek. Intensywnie wpatrywałam się w twarz dziewczyny, doszukując się jakiejkolwiek zdradliwej wskazówki.

– Kogo tak ścigasz wzrokiem?
– A, wiesz, nikogo takiego – rzekła na jednym wdechu i automatycznie obróciła się w stronę barmana.
– Oj no, powiedz! – zrobiłam minę zbitego psa, ale widząc, że to także nie przynosiło żadnych rezultatów, próbowałam w zaparte. – Komu jak komu, ale mi nie powiesz?
– Jak mówię, że nikogo to nikogo – wywróciła oczami, a następnie zawołała barmana. – Mojito razy... – na moment przerwała, oczekując na moją odpowiedź, jednak ja kiwnęłam głową w oznace niechęci. – ...razy 1.

Mijały sekundy, minuty, a nawet godziny. Kim była już wyraźnie wstawiona, a ja jak takie niepełnoletnie dziecko piłam soczek pomarańczowy, obserwując ludzi nas otaczających. Nie ryzykowałam, nie chciałabym sobie nawet wyobrażać co mogłoby mnie czekać w domu, gdybym nie daj boże wróciła wstawiona niczym przyjaciółka.

– Słuchaj... – miałam zamiar zapytać ją o projekt, który organizowałyśmy w pracy, ale nieoczekiwanie przyuważyłam przebijającą się, znaną mi sylwetkę w gronie ludzi. Nagle, w pełni intuicyjnie, bez żadnych zbędnych słów i wyjaśnień, wstałam, i odeszłam od zielonookiej towarzyszki, obserwując osobnika by przypadkiem nie spuścić go z oczu. Przez chwilę słyszałam nawoływania Kim, które wręcz od razu zbagatelizowałam. Przedzierawszy się poprzez tłum, trafiłam pod scenę, na której występowała grupa młodych muzyków. Nie przyglądałam im się, ponieważ w tamtej chwili nie to mnie interesowało, jedynie mogłam pochwalić barwę mężczyzny, która zacięcie obijała się o moje uszy. Szłam wciąż i wciąż wzdłuż sceny, momentami gubiąc z zasięgu wzroku wysoką sylwetkę, aż w pewnej chwili zważyłam na przytulającą się, niebieskooką blondynkę do bruneta, którego twarz była poza moim zasięgiem. Podeszłam, szarpnęłam barczystego mężczyznę za ramię i już miałam się odezwać, lecz nagle mnie zatkało.

– P-przepraszam. Pomyliłam pana z kimś – tłumaczyłam, cofając się powoli w głąb tłumu, tam skąd przyszłam. Przez moment zdążyłam usłyszeć szmery dochodzące ze strony nierozłącznej pary, ale w porę zniknęłam z wcześniejszego miejsca pobytu. Zmieszana szłam z zamiarem ponownego dotrzymania przyjaciółce towarzystwa, lecz w porę zauważyłam, że była ona zajęta rozmową z czarnoskórym mężczyzną, który wyglądał na mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Przylegająca, granatowa koszula slim podkreślała jego atuty (których to miał całkiem sporo), dodatkowo czarne spodnie urozmaicały jego umięśnione uda. Moim postanowieniem było nie zakłócanie ich spotkania, ale wyjście z klubu w dosyć dyskretny sposób.

Idąc słabo oświetloną drogą zastanawiałam się nad pomyłką zaistniałą na imprezie. Od czasu zdrady ze strony Lucasa byłam niespokojna, wręcz przewrażliwiona. Bałam się, iż byłby w stanie zrobić ponownie ten sam ruch. Moja psychika nie mogła się z tym pogodzić, a ja najzwyczajniej w świecie nie miałam do tego człowieka zaufania. Problem tkwił w tym, że bałam się zostać sama, byłam od niego zależna. Inaczej, pozostałam na jego utrzymaniu. Ja byłam świeżo po studiach, ledwo zaczęłam swoją pracę, tak więc moja pensja to, w jednym słowie, żart.

– Dobry wieczór – zaskoczona odwróciłam głowę w kierunku dochodzącego zza mnie głosu. W końcu nie każdy wita się z ludźmi o północy, to dosyć podejrzane.
– Dobry wieczór. Czy my się znamy się? – przyglądałam się lekko wystraszona wysokiemu mężczyźnie, który odziany był w spodnie moro, czarną bokserkę, a na to narzuconą miał jeszcze odpiętą, białą koszulę. Jego niechlujnie ułożone ciemnobrązowe włosy oświetlała niedaleko stojąca latarnia, zaś zielonkawe ślepia przyglądały mi się z nieukrywalnym zainteresowaniem.
– Nie sądzę. Znalazłem się tutaj z zamiarem odwiedzenia siostry, która niedawno wprowadziła się gdzieś do tej okolicy, ale przyleciałem tu nieoczekiwanie później niż zaplanowałem, ponieważ lot się opóźnił – tłumaczył niespokojnie, na co ja wsłuchiwałam się w jego słowa z naganną postawą, ponieważ byłam na tyle zmęczona, że jednym uchem słuchałam, a drugim tak zwanie wypuszczałam wypowiedziane poprzez niego słowa.
– Przepraszam pana bardzo, ale nie mam bladego pojęcia o żadnej nowej lokatorce – odpowiedziałam z zamiarem odejścia, lecz zanim zrobiłam krok w przód, poczułam zimny i jednocześnie silny dotyk na nadgarstku.
– Pana? Możesz mówić mi Kentin. Z tego co widzę to jesteśmy w podobnym wieku, więc nie należy mówić do siebie na P.
– Skoro nalegasz – przerwałam, głęboko wdychając powietrze. – Christine, w skrócie Chris.
– Posłuchaj. Jest zimno, ciemno, może kręcić się w okolicy wielu nieprzyjemnych typów. Może cię odprowadzę? Ja jakoś sobie poradzę z odnalezieniem siostry – zaproponował, czego nie byłam w zupełności pewna. Należałam do kategorii ludzi, którzy nie ufali innym zbyt pochopnie.
– Wiesz co... – przeciągałam, próbując obserwować każdy jego ruch. – ...nie wiem czy to dobry pomysł.
– Nalegam. Naprawdę nie mam złych intencji – podszedł z zamiarem złapania mnie za dłoń, lecz w dobrym momencie opamiętał się i zrobił dwa kroki w tył. – Dobrze. Widzę, że naprawdę się mnie boisz. W takim razie nie będę cię zmuszał – zaczął iść w przeciwnym kierunku, ale nagle zatrzymał się, odwracając głowę delikatnie w bok. – Mam nadzieję, że do zobaczenia w niedalekiej przyszłości – kiwnął ręką na pożegnanie i ruszył przed siebie.

Zdezorientowana nieoczekiwanym spotkaniem ruszyłam w kierunku bloku mieszkalnego. Wbiłam kod, z kolei otworzyłam wąskie drzwi i zaczęłam iść po schodach, kierując się na pierwsze piętro. Bezszelestnie otworzyłam czarne jak smoła drzwi i weszłam do niedużego mieszkania, starając się nie robić przy tym wielkiego zamętu.

– Nareszcie. Gdzie ty byłaś? – usłyszałam głos dochodzący z salonu. Idąc na palcach, stanęłam nieruchomo i odwróciłam się w stronę obserwatora.
– Z Kim – odpowiedziałam krótko, z zamiarem wejścia do jednego z pokoi.
– Stój.
– Kup sobie psa i mu rozkazuj, ale nie mi – wymamrotałam gniewnie, trzaskając drzwiami. Usiadłam na progu łóżka i niepewnie wsłuchiwałam się w bluźnierstwa dochodzące z pokoju obok. Nieoczekiwanie drzwi uchyliły się, a przede mną stanął nie kto inny jak Lucas.
– Chcesz mi wmówić, że Kim jest białasem i na dodatek facetem?! – krzyknął, podnosząc niebezpiecznie dłoń.
– No dalej. Uderz mnie. Wiesz co? Mam już tego dosyć. Jesteś, do cholery, niesprawiedliwy! To nie ja cię zdradziłam, tylko ty mnie! Chcesz znać całą historię? Proszę bardzo! Byłam z Kim w klubie. Na moment odeszłam i wróciłam z zamiarem dalszego potowarzyszenia jej, ale była zajęta rozmową z jakimś mężczyzną. Postanowiłam, że nie będę jej przeszkadzać, więc wyszłam. Idąc w stronę domu spotkałam oto tego "białasa", który chciał mnie odprowadzić! Jeszcze coś?! - wstałam, nie oczekując na jego odpowiedź, ba, nawet miałam ochotę napluć mu w twarz, jednak nie zrobiłam tego. Pomimo iż byłam niebywale wstrząśnięta, a moje emocje buzowały niczym tykająca bomba, nie mogłam go uderzyć albo zrobić czegoś innego niż tylko krzyk. Wciąż blokował mnie wieloletni strach. Otworzyłam drzwi balkonowe i wyszłam, po drodze w dłoń ujmując ciemne opakowanie sławnych malboro. Drżącą dłonią wyciągnęłam z pudełka papierosa i odpaliłam go, mocno się zaciągając.

– Nie wierzę ci – stanął za mną, o czym doskonale wiedziałam, lecz wolałam go zignorować. Tak było najbezpieczniej. – Słyszysz mnie, zdziro?! Nie wierzę ci! Puściłaś się! - to był moment, w którym nie wytrzymałam. Odwróciłam się, układając dłoń w pięść i uderzyłam go z całej siły w nos.
– Jedyną zdzirą w tym domu jesteś ty! Nie dam wmówić sobie czegoś, czego nie zrobiłam! – wyciągnęłam z szafy zieloną, dużych rozmiarów walizkę i zaczęłam hurtowo wrzucać do niej rzeczy leżące w szufladzie.
– Wywalaj na ulicę, szmato, tam gdzie twoje miejsce! – podkreślił, trzymając się za krwawiący nos.
– Poprawić ci?! – w odpowiedzi usłyszałam głuchą ciszę, a zamiast słów przyuważyłam gromiący zabójczo wzrok. – Tak więc zamknij się łaskawie! Dawno wyleciałbyś na bruk, gdyby było to moje mieszkanie, ale nie jest. Miałam zamiar poszukać jakiegoś małego, taniego lokum i wyprowadzić się od ciebie, ale z tobą z dnia na dzień jest coraz gorzej! – krzyknęłam z całych sił i zapięłam walizkę, z kolei opuszczając pomieszczenie, dodałam – życzę ci, abyś miał przejebane w życiu, tak, jak ja miałam przez te ostatnie dziesięć lat, kiedy cię poznałam.

***

Na sam koniec pierwszego rozdziału chciałabym podziękować Domi L za wygląd bloga. Bez jej pomocy byłby to szarobury blog bez żadnych interesujących elementów. Tak więc dziękuję Ci bardzo, ale to bardzo serdecznie :)
Teraz zwracam się do wszystkich czytelników.
Prosiłabym o wyrażenie opinii w komentarzach na temat tego opowiadania. Czy fabuła przykuwa uwagę? Wygląda na interesującą? Bądź przeciwnie. Co trzeba poprawić, a co zupełnie zmienić. Mile widziane szczere opinie ;)
Pozdrawiam wszystkich, bez wyjątku!

czwartek, 19 maja 2016

prolog

żyłam jak w klatce
straciłam nadzieję
wystarczyło że spotkałam ciebie
a zrozumiałam znaczenie
słowa życie
leżałam ale pomogłeś mi wstać
dałeś nadzieję na lepsze jutro
pokazałeś że warto cieszyć się każdą chwilą
bez ciebie byłabym pustką
zerem
nikim ważnym
uwierzyłam w siebie
zacisnęłam pięści
z twoją pomocą powstałam
i u twego boku ruszyłam przed siebie


Szablon wykonała Domi L